Wielkie noce, małe dni

Poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Tata wysłał mi film, na którym nic nie widać ani nie słychać. Obstawiam: porwali go? Medytuje w lesie? A może porwali go więc medytuje w lesie?

Tego dnia pracuję przez osiem godzin, flirtuję przez pięć minut i tańczę przez trzy kwadranse.

Wtorek, 11 kwietnia

Mam ze sobą oliwę i magnez w tabletkach. Staję w kolejce za parą. Młodsi ode mnie. Kupują żarcie z którego nic bym nie ugotował.

Może są razem. A może tylko do niego przyjeżdża. W koszyku dużo słodyczy. Może razem palą.

Dziewczyna bardzo przemyślanie się do niego wdzięczy. Nie słyszę o czym rozmawiają. Widzę jednak, że on czuje jakby ją wygrał, a ona rzuca włosami jakby go wybrała.

Jest całkiem atrakcyjna. Wyciąga zakupy z koszyka w niepotrzebnie ostentacyjny sposób. On stoi przed koszykiem i nie zwraca na to uwagi. Trafia do mnie,  że przecież to ja stoję za nią, gdy robi chodakowski skłon po kwaśne żelki i mrożonki.

Doceniam jej nachalną dyskrecję. Myślę że to śmieszna sytuacja. Gdy ich koszyk jest pusty, zarzuca włosami zdecydowanie za często. Za którąś z prób udaje jej się mnie obejrzeć.

Środa

Przed dziesiątą, okolice Mysiej. Stoję w kolejce do piekarni. Jakiś dziad człapie w tempie swojego bezrobocia i kryczy coś na każdego kogo mija. Jest to taki bełkot, że nikt go nie rozumie, ale taki krzyk, że wszyscy patrzą. Mężczyzna gestykuluje do powietrza i witryn butików. No i nic z tego nie wynika, nie?

Wieczór. Idę na koncert przez centrum. Zdaję sobie sprawę, że staram się przewidywać to, jak wysypią się ludzie zza rogu, aby na nikogo nie wpaść.

Wracam z koncertu piechotą. Pada, jest chłodno. Koncerty bardzo ładnie układają myśli.

Chciałbym aby było cieplej. Wtedy chętniej żyję.

Ktoś uświadamia mi że czyta mnie od siedmiu lat. Zdumiewa mnie zarówno komentarz, jak i sam fakt że tyle to trwa. Ale czy siedem lat pisałem po to aby teraz nagrywać się na dyktafon?

Czwartek

Jadę do koszalina na święta. Żadna myśl ani zdarzenie tego dnia nie gwałcą mojej psychiki. Czy to już nuda?

Piątek

Spędzam czas z rodziną. Żadne z moich towarzyskich spotkań nie było nigdy tak zdumiewające, jak te cykliczne, świąteczne zderzenia kosmitów. Podziwiam ich, nie rozumiem i kocham jednocześnie.

Wieczorem spotykam kumpli. Są bezczelnie zachłanni wobec życia. Przypominam sobie o tym z radością, dlatego idę z nimi do klubu.

Jest głośno i chaotycznie, ale jeszcze dostrzegam że na parkiecie ciężko jest znaleźć koleżankę z maturą. Zarazem widzę, że dziewczyny epatują kształtami, kolorami i fakturą, które budzą co najmniej ciekawość. Jestem zakłopotany swoim zainteresowaniem. Na jego fali wychodzę z klubu Kosmos. Surfuję w stronę ziemi.

Stoję w Jazzburger Cafe, zdążyłem wytrzeźwieć. Nie chcę burgera, kawy, ani kajakowego spływu rzeką wódy. Myślę trochę mniej radośnie przyglądając się ludziom.

Wyłapuję parę znajomych twarzy i myślę o nich, zamiast rozmawiać. Nieproszone wracają do mnie spotkania w pociągach, parkach, korytarzach, które w obliczu warszawskich wyglądają jak niedościgniony wzór. Dociera do mnie, że z tym kolażem twarzy wymieniłem sporo słów. W stolicy podobnych  mam tyle co napłakał kot.

Sobota, 16 kwietnia

Jako dwunastolatek bardzo chciałem dostać na wielkanoc wielki pistolet na wodę. Dostałem “Władcę Pierścieni” i byłem wkurwiony.

Niedziela, 17 kwietnia

Czemu wieczorem znów znalazłem się w Kosmosie?

Wracam z klubu do domu przed świtem tą samą drogą, którą wracałem z liceum. W mieście nie ma absolutnie nikogo. Pada śnieg, na tyle rzadki że jest sucho. Mijam czarnego kota. Gaśnie latarnia. Siadam na chwilę pod swoją szkołą, potem na godzinę przed biblioteką w parku. Nagrałem na dyktafon masę osobistych rzeczy i nieważnych bzdur. W tle słychać jak sikam pod drzewem oraz jak śpiewają ptaki.

Epilog

Jak pokazała sobota, nie każdy z dni musi skraplać się w puenty.

Nie żałuję poniedziałku, odwróciłbym tylko proporcje czasu.

Wtorkowa kokietka pewnie jest taka jak ja – robi dobre wrażenie, a potem jest tylko gorzej.

Środowy komentarz przypinam sobie jak rower. Dzięki. Zamierzam dzięki niemu pojechać naprawdę daleko.

Co do piątku… Wróciłem już do ulubionego polskiego miasta modelek z prowincji i żałuję, że rodzime lachonarium rozmówczyń jedynie omiotłem myślą. Do następnych świąt jestem skazany na stołeczny, urojony sukces.

A niedziela? Cóż, karmiłem się myślami o tym co było. Ale tylko i aż po to, aby mieć siłę na to, co dopiero nadejdzie.

Can’t wait.

4 thoughts on “Wielkie noce, małe dni

  1. Drogi Jacku! Po pierwsze jestem wielce zaskoczona Twoimi wizytami w Kosmosie, nie spodziewałam się, ale nie będę oceniać. Po drugie również czuję, że to co przydarzyło mi się kiedyś w naszym prowincjonalnym mieście miało jakieś większe znaczenie niż wszystko potem. Muszę nauczyć się ruszyć naprzód.

  2. Mi też zdarza się czasem wracać myślami do małego miasta, dzięki czemu uswiadamiam sobie, że ludzie, problemy i zdarzenia były takie małe… Ale bez nich nie byłabym tym kim teraz jestem i w miejscu, w którym teraz stoję. Trzeba pamiętać, że wszystko zależy od punktu odniesienia…

  3. Pamiętam jak byłam w liceum. Dwa lata niżej niż Ty? Chyba tak. Wieczorami lubiłam przesiadywać obok szkoły, mimo, że nie byłam z Koszalina. Czasem Cię tam spotykałam. Najbardziej jednak lubiłam przyjeżdżać do szkoły za wcześnie i czekać pod salą na polski. Zawsze wychodziłeś w trakcie lekcji do toalety, z katarem, uczulenie na kredę. Uwielbiałam potok Twoich słów. Równie chętnie czytuję Cię od lat. Pozdrawiam! 😊

Co o tym myślisz?