Jak walić to fest

Na pewno nie raz mieliście kogoś serdecznie dość. U mnie działa to tak. Im więcej typów na czarnej liście, powodów aby każdego z nich do niej dodać, tym bardziej dosyć mam… well, samego siebie.

Właśnie w taki dzień to piszę. W dzień, w którym niebo płacze a ja warczę. Złagodniałbym, ale matka boska do piersi mnie nie tuli. Ja na swojej też jej nie noszę. Pewnie dlatego, bo miałaby mnie wtedy na łańcuchu.

Moja złość pojawia się w przyrodzie tak rzadko, że aż jest szlachetna. Może to było powodem, z którego zaczepił mnie Jamal.

Wracałem z Saskiej Kępy. Odlałem się tam do czary goryczy przy krótkiej rozmowie z kumplem, ale nawet po tym żółć nie pozwalała trzeźwo myśleć.

To zwiędły bukiet małych zachowań, co razem komponują się w jazgotliwą całość, wpada mi w ręce. Luuudzie. Zdumiewać się Wami zwykłem, a dzisiaj chcę was wrzucić do rzeki. Takiej bez wody. Przyczyny swojego stanu widzę jak na dłoni, ale bycie z nimi na “Ty” nie pozbawia mnie chęci zwinięcia palców w pięść.

Jadę przez most. Słońce, fajnie. Po minucie wiatr dmie tak, że mam piasek w oczach. Powieki z wypustkami, zwiększone doznania, tylko że wcale fajniej nie jest.

Chowam się przed deszczem, który pada tak bardzo, że aż poziomo. Najpierw pod zadaszenie wskakuje ledwo muśnięta moczem troposfery panna. 6 na 10, czyli w zły dzień wystarczy. W mig pojmuję, że ten deszcz jest odrzutowy. Jeszcze trochę popada. Nie zagaićdo niej, to jak nie podnieść stówy z ziemi. Albo sześciu dych.

Nim zbiorę się w sobie na pierwsze lepsze gówno w stylu “Ale pada, nie?”, do miejscówy wbiega jakiś Antek w koszuli do ciała deszczem przyklejonej. Szczerzy się do swojej Wieniawy. Ja wywyższam się w duchu, wypatrując piorunów na stołecznym niebie. Wywyższam, bo to on gada z szóstką, nie ja. Ja ostatnio ze swoją byłem u dentysty. Tyle z bajery.

Wybiegają po chwili szukać tęczy. Na ich miejsce wskakuje typ, co po karnacji widzę, że jest z daleka. W pierwszym odruchu myślę o wszystkim, co ostatnio przeczytałem na temat oplutych dzieci w Lublinie. Szybko zaczynam mu współczuć wizyty w moim kraju i potencjalnych szykan. Nie tego, że zmókł.

A on mnie zagaduje. Rozmowa się klei jak koszula chwilę wcześniej. Jamal jest z Iranu. Podróżuje po Europie bo chce rozwinąć swoją firmę. Odprowadzam go na stare miasto, gadamy sobie po drodze. Robię mu zdjęcie pod pomnikiem Kopernika, a potem z moim rowerem. Zapisuje wiele z tego co mówię. Jego obecność działa trochę jak kropla oleju w szklance wody. Irańczyk ma immunitet na nasiąkanie moją złością. W ogóle jak go spotkałem, był ubrany jak na chodzenie po górach. Wiedział, że się wywyższam? A może to strój na chłód bijący od ludzi?

Mówił, że dziewczyna z jego hotelu jest przemiła. Opowiadał jak tłumaczyła mu zasadę “gość w dom bóg w dom”. Wtedy znowu pomyślałem o Lublinie.

Mówił sporo. Ja, nie chcąc wyjść na durnego, starałem się w paru zdaniach odnosić do jego rewelacji.

I taki się zrobiłem, może nie napastliwy, to na pewno nie, ale ożywiony. Bardziej niż zazwyczaj. Odpowiadałem Jamalowi, konwertując gniew na zapał. Trochę sobie przerywaliśmy wpół słowa. Może to dlatego, bo się nie znaliśmy. No i ten angielski. Raz ja go zapytam o Teheran. Potem on się pyta jak wymówić “Poznań”, więc go uczę.

Przed starym miastem Jamal podejmuje dwie nieśmiałe próby pójścia w swoim kierunku. Udaje mu się przy trzeciej, bo ciągle coś pierdolę i nie chcę skończyć. Zrozumiem to dopiero godzinę po naszym spotkaniu.

Gdy docieram do domu czuję się lepiej, choć wciąż nie wiem, jak używać głowy aby poradzić sobie z nią samą. Siadam do obróbki zdjęć. Są niezłe. mogłyby być ostrzejsze. Nie tylko im dziś rozmyło krawędzie.

Piwo w lodówce. Otwieracz w szufladzie. Idę po obydwa. Pomyśleć, że to banalne narzędzie ma w tej chwili swój festiwal. Wydarzenie, wokół którego szum skłania mnie do delikatnej zazdrości, ale też spęd, który rok temu mnie zawiódł.

Bitamina zaczęła grać kwadrans temu, myślę, włączając streaming koncertu. Oglądam sobie chłopaków jak dryndolą. Od tego robi się wyraźnie lepiej. Oglądam zdjęcia. Słyszę, że małolatki piszczą, jakby na scenę wrzucono gniazdo szerszeni. Cieszę się, że mnie tam nie ma. W stadzie emocjonalnych dziewic, które jedyne co umieją, to nagrać bumerang.

Potem się karcę. Ty też byłeś kiedyś przehajpowującym wszystko gówniarzem. W oczach niektórych dalej jesteś. Fakt, że bym ich pogryzł, gdyby powiedzieli to głośno, to jedna sprawa. Inną jest to, że w tak licznym tłumie musi, ale to musi być jakaś dobra, utajona wariatka z kolorowym warkoczem. Albo taka, która dałaby sobie wylać prosecco na pośladki w wannie pełnej piany.

Jeśli Jamal odetchnął z ulgą po rozstaniu z moimi wylewami nonsensów – dobre i to. Gdy to piszę, lwia większość potencjalnych ofiar poluje na headlinerów. Dobrze jest czuć się źle, gdy nikogo nie ma w pobliżu.

Stępiłem swoje ostrza jak stary blender na twardych owocach. A wystarczyłby długi włos na poduszce. Lub prosecco kupione odpowiednio wcześniej, bo w monopolowych nie trzymają go w lodówce. Żadną frajdą jest rozlewać je ciepłym, skoro tyłek byłby i tak gorący.

Chyba, że siedziałaś na zimnej trawie. Jeśli tak, przyjdź do mnie ze złapanym wilkiem. Mam dziś ochotę na mięso.

 

Co o tym myślisz?